Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 138.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z ust mnicha stojącego za biskupami. Mnich ten, mówiono, Gallem był, a przybywszy przed laty kilką do téj ziemi, nieznane na Zachodzie dzieje jéj spisywał. Człek był duży, opasły, twarzy szerokiéj, rumianéj, wesołéj, ust i warg wydatnych, oczu wypukłych, śmiałego wejrzenia.
Gdy się nań wszystkie zaczęły zwracać oczy, głowę pochylił pokłon czyniąc biskupom, otarł pot rzęsisty z czoła i cofnął się nieco za kleryków, aby nań nie patrzano.
Zajadłe spojrzenie rzucił nań zdala Zbigniew, a gdy drudzy szli już na zamek do uczty i stołów, on wyrwał się z kościoła i zszedł na stronę jakby z innemi razem iść nie chciał.
Marko Sobiejucha wypuszczony dawno z kuny za wstawieniem się Grety i znowu do dawnych łask przypuszczony, zdala stał, patrzał i czytał w twarzy znanéj swojego pana, gniewy i grozę. Gdy Zbigniew wyszedł, pośpieszył i on za nim na wały, gdzie kilka drzew trochę cienia dawało.
Chociaż i tu tłumu ciżba była wielka, na prostych ludzi wiele baczyć nie potrzebowali.
Zbigniew ujrzawszy go, choć chciał mówić, długo z gniewu który go dusił, słowa nie mógł wydobyć.
— Gorąco straszne, miłościwy panie, — rzekł Sobiejucha, — czyby nie zrzucić tego żelaziwa i cięż-