Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 124.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

był pełen, izby gośćmi nabite. Arcybiskup Marcin siedział z królem razem, przychodzili przed nich wojewodowie, starostowie, żupani, władycy, ziemianie z pokłonami ręce ich całując, jedni po drugich wprowadzani, ustępując sobie miejsca i przechodząc ztąd do izb w których stoły przez cały dzień nakryte dla nich były.
Zbigniew korzystał ze zjazdu, a nieobecności brata, aby do starszyzny się zbliżyć i starać się ją jednać sobie. Nie garnęli się do niego.
Z ludźmi obejść się nie umiał i gdy dobrym chciał być nawet, stawał się uprzykrzonym, obrażał szyderstwy od których się wstrzymać nie mógł.
Ze śmiechem na ustach niby wesołym, z dumą i lekceważeniem przystępował do ziemian, którzy go milczeniem przyjmowali, a gdy odszedł oddychali swobodniéj.
Niezręcznie téż przedrwiwał przed niemi z ojca i brata, tak, że nie jeden słuchać nie chcąc go, wysuwał się i uchodził.
Ani on ani dwór jego, który w Płocku tak się rozgaszczał jak w przyszłéj swéj stolicy — nie mieli tu przyjaciół. Wiedziano z Gniezna co się tam działo, że od królewiczowskiego rozpasanego dworu nikt spokoju nie miał, że tam nic i nikogo nie szanowano, a gdy na skargę szli pokrzywdzeni, Zbigniew ich zbywał śmiechami i groźbą.
Bolko inaczéj obchodził się z ubogiemi i bie-