Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 122.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

byli oba razem przeciwko nim, dzicz się ze mnie wyśmiewała, zowiąc klerykiem... Tak twoi ludzie opowiadali, pocóż ci kleryk do pomocy?
Rzekłszy to Zbigniew nie patrząc już na brata, posunął się ku dworcowi królewskiemu uroczyście ciągnąc z drużyną, która nań oczekiwała. Władysław już wrzawą zawiadomiony o przybyciu, przyjął syna kwaśno i zimno. Nie pierwszy to raz hałaśliwość podobną wyrzucał Zbigniewowi, który jéj wyrzec się nie chciał. Nie czynił mu teraz wyrzutów, ale milczeniem dał poznać złą wolę i Zbigniew niewiele troszczący się o nią, powitawszy ojca, wyszedł natychmiast zająć dla siebie przeznaczone izby.
Bolko już się do pochodu sposobił.
Ludzie oczom prawie nie chcieli wierzyć widząc go w przededniu wielkiéj uroczystości, wyrywającego się na niebezpieczną wyprawę.
Mrok padał i skwar dzienny znacznie się zmniejszył, gdy młode pacholę w zbroi już, przy mieczu, w całym rynsztunku przyszło ojca pożegnać i wziąć błogosławieństwo jego na drogę.
Nie śmiał wstrzymywać go ojciec, uścisnął i szepnął.
— Wracaj cały i zdrów, szczęśliwie a prędko! niepokojem srogim mrzeć będę za tobą.
Starzy komornicy pańscy, wszyscy miłośnicy wielcy królewicza wyszli w przedsienie aż gromadnie patrzeć, jak wyciągać będzie. Blask za-