Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 120.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obowiązki. Nie lubił nic takiego, coby go wiązało i wymagało posłuszeństwa. Drużyna téż jego wcale na pacholęta i rycerzy nie wyglądała, choć strojem niby rada była za nich uchodzić.
W Bolkowéj drużynie ducha rycerskiego szczepił sam wódz, aż do drobnostek w nim rozmiłowany. — Zbigniew wyśmiewał go z tego, mówiąc że owo niemieckie rycerstwo dla Polan nie przystało, którzy inne mieli nawyknienia.
I teraz na ojcowski jadąc zamek po swojemu wystąpił królewicz z owym piskiem i wrzawą, a okrzykami wedle starodawnego dzikiego obyczaju, z rogami, które więcéj hałasu czyniły, niż do gędźby były podobne.
Wybiegł Bolko w podwórce dając znaki rękami, aby się ta czereda uciszyła wołając, że król chory.
— Zawsze chory, — odparł z konia Zbigniew — przecież królewiczom na zamek, jak złodziejom pocichu wkradać się nie przystało!
Zsiadł z konia starszy, podali sobie ręce witając się chłodno, Zbigniew przybrał wyraz szyderski i dumny.
— Cóż, młody rycerzu! — odezwał się — gotujesz się, słyszę, do pasa, pilno ci być musi go dostać.
— Nie prędzéj, aż na niego zarobię, — odparł z równą dumą Bolko, — właśnie się zręczność na-