Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 116.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stwo, władycy, wojewodowie, król póki żyw chce was przepasać!
— Słuchaj! — krzyknął królewicz — czasu jest dosyć! natychmiast na nich, sprawim się hyżo, zbójów przegnamy i wrócim żywi i zdrowi po pasy! Znam się ja z tą hałastrą, która pierzcha byle jéj siąść na karki! Strzegoń! stary! na rany Boże! na całą noc w pochód — kto żyje! Trąbić na ludzi — dodał rozgorączkowując się — nim księżyc wnijdzie, na całą noc ruszamy.
W chwili poruszyło się wszystko na zamku, bo w rogi uderzono... Chory król posłyszawszy to hasło wojenne, uląkł się i komornika wysłał z pytaniem — co się stało.
Bolko biegł z nim do ojca zdyszany. Władysław siedział w swém krześle otoczony czeladzią z usty otwartemi i wargą obwisłą, która się teraz rzadko zamykała; oczy miał wlepione we drzwi czekając wylękły na syna.
Wyciągnął doń ręce...
— Wojna? napaść? — zawołał.
— Santok oblegają te pogańskie syny, ta tłuszcza zbójecka! — począł Bolko — iść muszę!!
Król się zmarszczył.
— A uroczystość nasza? a sproszeni goście?
Rozśmiał się królewicz.
— Będą godowali tu, aż powrócę — zawołał, pierwsza rzecz na pas zarobić — wolę Santok od pasa. Gdybym ja tu rycerzem został, a oni mi