Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 113.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przzyjdzie do ojca szepcze mu na brata, spotka się z bratem, podżega na ojca.
Podróżny słuchając radować się zdawał.
— Bolko, złoty pan! — ciągnął Strzegoń, — ale chłopię szalone. Jemu tylko w lesie a w polu, pod namiotami dobrze i wesoło, klerykowi w chacie u ogniska.
Dwu ich jest jednego ojca, a do siebie niepodobni wcale.
— A królowa Judyta? — zapytał przybysz.
— E! e! — syknął Strzegoń — co mi tam w babskie mięszać się sprawy! Jak poczynała niegdy tak i dzisiaj. Niemców młodych kręci się koło niéj siła, baba w skoki chodzi, śmiechami żyje i zestarzeć nie chce... Siedzi w niéj licho.
— A po wojewodzie nie zatęskniła? dodał przybyły.
— Nie wiem. Pewnie dwa albo i trzy dni musiało jéj być markotno — mówił dowódzca. — Co miała za jednym z tęsknoty umierać, kiedy ich dziesięciu mieć może na to miejsce?
— Przecie stara — mruknął obcy.
— Pomarszczona i straszna — dodał Strzegoń — a czém się garnek napoił zamłodu, tém skorupy jego cuchną.
Milczeli jakiś czas, przybyły wyciągał siano z pod siebie i gryzł je, jakby ze złości.
— Dziw a dziw! — wykrzyknął wreszcie — pa-