Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 108.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drogi, oczyszczano kąty, ustawiano brzózki zielone przywiezione z lasu, pancernicy pod szopami zbroje czyścili i odzież odświętną otrzepywali.
W ruchu tym, swobodnym, wesołym, ożywiającym ludność zamkową czuć było byt dobry i pokój, jakiego tu dawniéj nie widziano. Śmiechy się rozlegały raźne, tylko bliżéj zabudowań w których król Władysław przebywał, sprawiano się ciszéj, bo służba pańska stojąca w progu pilnowała, by wrzawy nie wszczynano.
Człowiek, który z postawy na wojaka wyglądał, konia w miejskiéj zostawiwszy gospodzie, powoli posuwał się ku zamkowi. Nie młody już był, włos miał na wpół z siwym zmięszany, brodę téż pasami po bokach siwą. Szedł i pilno się rozglądał jakby tu obcym był, choć dobrze znał drogi i ścieżki i nie pytał o nic nikogo. — Ludzi kręciło się dosyć, więc nie zwracano nań uwagi, nikt go téż nie zaczepiał, jakby ci co go mijali, nie znali go wcale. Ten i ów spojrzał na przechodnia i obojętnie się mu przypatrzywszy, do swéj roboty powracał.
Przychodzień wsunąwszy się na zamek, pobłądziwszy po dziedzińcach, siedzącego na kłodzie pancernika, który zbroję wycierał, zapytał o Strzegonia, gdzieby go podtenczas szukać było potrzeba. Żołnierz zaledwie podniósłszy głowę wskazał w stronę izby, na któréj progu właśnie spo-