Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 094.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Uczyńcie jako prosimy, uczyńcie. Kościół radzi, kościół nakazuje, — mówił O. Marcin — Nie usłuchacie, kościół matka wasza, siągnie po miecz i po tę siłę jaką ma, aby nie dopuścić zgorszenia i zguby!!
Groźby te powtarzające się ciągle, złamały wreszcie króla. Sam zostawiony sobie, strwożony w sumieniu, przestał się opierać, ugiął głowę, zdawał godzić na wszystko.
— Ocalcie mu życie! — począł błagająco — wrogowie na nie nastają. Jeśli ja go opuszczę zamordują mściwi.
— Niech uchodzi z życiem, byle szedł precz z królestwa tego, odezwał się arcybiskup.
Król głowę osłonił rękami.
— Dajcie mi czas! — miejcie litość — nie naglijcie! Nie chcecie śmierci mej!
O. Marcin ustąpił nieco, niepodobna było nad nieszczęśliwym panem nie mieć politowania.
— Dzień i dwa weźmijcie do rozmysłu, — rzekł powolnie — lecz nie ustąpię ztąd dopóki państwu pokoju nie ubezpieczę, a dzieci skruszonych do nóg waszych nie przyprowadzę.
Dalsza rozmowa niemożliwą już była, siły chorego wyczerpały się, O. Marcin błogosławił go.
— Bóg niech będzie z wami, — rzekł. — Pomnijcie, miłościwy królu, że w rękach waszych są losy królestwa tego i że przelana krew spa-