panie, niech błogosławieństwo Boga pokoju, zgody i miłości zstąpi na nią, w Imie Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.
Król przeżegnał się z pośpiechem.
— Gałąź oliwną niesiemy ci, miłościwy królu — mówił daléj arcybiskup — nie wojnę. Sieciech was kusi do niecnéj walki z dziećmi własnemi i poddanymi, my jéj nie dopuścimy w imie kościoła.
Król nie odpowiadał nic, brak mu było doradzcy, patrzał dokoła, jak gdyby Sieciecha szukał.
— Nie sądźcie miłościwy panie — ciągnął daléj arcybiskup — ażebyście po sobie mieli siłę; wojewoda mami was tém, jako mamił i oszukiwał w rzeczach innych. Tyle macie ludu, ile on go złotem kupić zdołał. Ludzie się brzydzą bratobójstwem Kaina i rzucą broń przy pierwszém spotkaniu. Sromotnie pobiją was dzieci, a ten sam wojewoda, którego ocalić pragniecie, zginie w walce albo gorzéj — od oprawcy.
Król jęknął.
— Tak, Sieciecha i zdrady jego wyrzec się trzeba — mówił starzec. — Błagam was o to w imie kościoła, Matki naszéj! Nie zgodzicie się li, ja krzyż mój rzucę między szeregi, aby depcąc świętokradzko wizerunek Zbawiciela musiały iść na siebie, tak, jak ewangelię depcąc pójdą zabijać braci.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 092.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.