Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 090.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pochwycił Sieciecha, dając znak, że nie chce, by się oddalał.
— Ojcze, ja bez niego nie mogę nic, proszę was!
— A my z nim i przy nim nic nie możemy — odezwał się o. Marcin surowo. — Dziecię z matką będąc, piastunki nie potrzebuje. Kościół jest matką waszą miłościwy królu.
Wojewoda stał jeszcze, gdy arcybiskup dodał łagodniéj:
— Błagam was panie, oporu kościołowi nie stawcie, władzy jego nie sprzeciwiajcie się, bo dobra waszego chce i pokój przynosi z sobą.
Bądźcie pamiętni na los brata waszego.
Strwożony król tém przypomnieniem załamał ręce, puściwszy dłoń wojewody, pochylił się zdając tracić przytomność. Potém wzrokiem nieśmiałym Sieciechowi wskazał, ażeby ustąpił. Wojewoda cofnąć się nareszcie był zmuszony i postąpił kilka kroków, gdy majestatycznie, dumnie, z gniewem na twarzy weszła królowa Judyta. Widać w niéj było ową siostrę cesarską, ufającą w brata potęgę.
Wstrzymała się niedaleko od progu.
— Król a małżonek mój — poczęła — chorym jest na ciele i umyśle. Dlaczego przewielebność wasza o sprawach państwa z nim mówić chcecie, gdy ma namiestnika i zastępcę!