Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 087.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krzyknął arcybiskup — ja, com od was obu silniejszy Chrystusowém ramieniem, świętokradzkiego tego krwi przelewu nie dozwolę. Rzucę między wojska laskę moją, krzyż Pański, na który nikt się nastąpić nie waży! Nie wyzywajcie téj potęgi, od któréj zginął królewski brat, pomnijcie na los jego...
Wojewoda spuścił głowę, jak złamany tą groźbą.
— Ojcze — odezwał się głosem słabym — nie ojcowskie, nie pasterskie są to słowa.
— Bo nie synowskie, nie owieczek posłusznych są czyny wasze — wołał arcybiskup.
— Jam dla wiary chrześciańskiéj pracował, klasztory uposażałem, krzewiłem ją, rozprzestrzeniałem — rzekł Sieciech. — Władzy pragnąłem tylko dlatego, abym pogaństwa resztę mógł wytępić. Kościół...
— Kościół i bez was stać będzie! — odparł, unosząc się starzec. — Nie troskajcie się wy o Chrystusa, a korzcie się przed mściwą ręką Jego.
Nic skażonego nie wnijdzie do królestwa Bożego i was za sługę nie potrzebujemy, chyba w pokutniczéj szacie.
Wojewoda jeszcze się z wyjściem ociągał, gdy ojciec Lambert wzrok skierowawszy ku niemu, wskazał mu oczyma, aby izbę opuścił.