Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 086.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w rękach waszych jest jako ciasto, które urabiacie na taki placek, jaki wam do smaku! Wiemy o tém. Mnie królewska moc nie zastrasza, pomazańcem Bożym on nie jest, korony nie miał, panował z przyzwolenia naszego i ziemian, gdy cofniemy je my i oni, ustanie moc jego.
Wojewoda, któremu wyrazów na obronę zdało się braknąć, stał przybity.
Dano mu chwilę namysłu, o. Marcin mierzył go oczyma.
— Wy, ojcze przewielebny — odezwał się — nie od dziś dnia jesteście mi nieprzyjacielem.
— Tak, bom ja was poznał zawczasu — mówił starzec — bom patrzał na sprawy wasze i w sercu czytał. Ujęliście sobie sromotnie królowę, niewiastę nieopatrzną i płochą, króla ujarzmiliście, Zbigniewa chcieliście się pozbyć klasztorem i więzieniem, Bolka zabójstwem.
— Potwarz jest! — wybuchnął Sieciech.
— Ci, którym płaciłeś za to, świadczą przeciw tobie — przerwał arcybiskup.
Idźcie, sprawa wasza osądzona. Myślcie, aby ustąpić dopóki czas.
Starzec ręką wskazał na drzwi, ale wojewoda stał nieporuszony.
— Takli ma być — przebąknął — ani król ani ja nie ustąpiemy, wojny się nie ulękniemy. Będzie wojna!
— Ja nie dopuszczę wojny! — powstając,