Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 077.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Starszyzna, która się już ściągnęła, obstąpiła wojewodę i słuchała, poczęła zaraz za nim powstarzać.
— Niechaj go nam wydadzą.
— Powiesić go! — wołali drudzy.
Biskup milczał zwiesiwszy głowę.
— Nie zemsty szukać trzeba — rzekł wreszcie — ale pokoju. Chrystus kazał przebaczać.
— Jemu gdy się dziś życie daruje, on jutro pocznie swoje! — wołano.
— Po co mu życie odbierać, dość siłę wziąć — rzekł biskup.
Bolko się nie odzywał. Zbigniew, który stał za nim, mruknął.
— Póki dysze taki zwierz niebezpieczny, przyczai się, ducha zaprze a potém ukąsi.
— Jeszcze go w ręku nie macie — odezwał się biskup — a już się oń targujecie. Niedźwiedź w lesie, nie sprzedawajcie skóry.
A obejrzawszy się wkoło po przytomnych dokończył.
— Po tom tu przybył, abyście arcybiskupa wezwali w pomoc. Królewicz Zbigniew jechać po niego może.
— Gniezno, mówią, Sieciechowi zajęli, ja tam nie mogę iść — odparł Zbigniew. — Ślijcie wasza przewielebność od siebie.
— O zajęciu Gniezna nie wiem — rzekł biskup. — Nie poczynajcie wojny, ja do arcybi-