Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 075.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bodaj głodem do poddania się przymusić. Spodziewano się z nim i Sieciecha wziąć, a na głowę jego nastawali wszyscy.
— Póki on żyw, u nas pokoju nie będzie — wołano — niech głowę da!
Deszcz lał przez noc całą, nadedniem dopiero rozjaśniać się zaczęło, ale rozkisłe drogi, wezbrana rzeka nie dawała jeszcze nic przedsiębrać; posłano zbierać łodzie górą rzeki i dołem, promy pochowane łapać, tratwy zbijać, przeprawę sposobić. Brodu dla wielkiéj wody znaleść nie było można.
Z zamku widzieć też mogli jak się tu czynnie krzątano, bo Magnus z lasów drzewo ściągać kazał ogromne, aby do bicia ostrokołów i bram sposobić tarany i baby.
Łatwiéj tu było dla wielu wynaleść co potrzebowano, bo okolica była lepiéj im znajoma, niektórzy najmniejszą dróżynę, mieliznę, bród, starą hać i w lasach każdą ścieżkę wiedzieli. Zamku też słabe strony znali dobrze.
Zbliżało się nazajutrz południe, gdy na rzece duża łódź się pokazała. Pobiegli wszyscy ku brzegowi, gdzie i ludzi z kuszami zwołano, ale szła nie strzegąc się wprost na stojących i Bolko pierwszy poznał, iż biskup Filip w niéj siedział. Tak było w istocie, jechał z ojcem Lambertem i kapelanem swoim ku obozowi i namiotom królewiczów.