Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 073.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiony w Płocku, gdy ujrzał namioty a poczuł w nich królewicza swego blizko, nie wytrzymał i uszedł do niego. Mulczyk na małém dziurawém czółenku, bez wiosła, kawałkiem polana robiąc, Wisłę przepłynął, aby się dostać do dawnego pana.
Gdy się zjawił obmokły a szczęśliwy i śmiejąc się padł do nóg Bolkowi, obstąpili go wszyscy wołając.
— Mulczyk! Tyś to? Zkąd? jak?
A Mulczyk za nogi królewicza ściskał i śmiał się z wielkiego szczęścia mówić nie mogąc.
Chłopię było niepoczesne, brudne, i jakby do zwijania się w kłębek przywykłe tak przygarbione, ale roztropne i rozgarnione. Dowiedziawszy się o tym zbiegu, pościągali się zaraz i starsi, aby jakiego takiego języka dostać — co na zamku słychać.
Mulczyk potroszę widział, słuchał potroszę, ale rozpowiadał po swojemu, słowa mu się w gębie urywały.
— Na zamku! a! na zamku — wołał ręce składając to do góry podnosząc — aj! strach wielki, bieda! Królowa gniewa się i łaje, ludzi pędzą. Król płacze, a pan wojewoda się zbiesił, ludzi wnet gotów wieszać i ścinać, byle mu się kto przeciwił.
— Dużo ludzi ma? — pytał Magnus.