Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 068.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Opadły ręce Bolkowi. Zbigniew przeklinał, obwiniając brata, Magnusa i wszystkich, że się królowi wymknąć dali.
Stary namiestnik wrocławski, choć ciężki i powolny na oko, jeden przytomności i odwagi nie stracił.
Na łące około pustego i na pół zburzonego namiotu króla zebrano radę. Ci co już pokoju się spodziewali rychłego i powrotu do domów, zachodzili się z gniewu na Sieciecha i na króla.
Gdy do rady przyszło, każdy ze starszyzny co innego mówił, a kończył na tém, że zbiegli zdrady są winni. Sieciech na śmierć zasłużył. Łajano więcéj niż obradowano, aż wojewoda milczenie nakazawszy, rzekł.
— Nie ma tu co poczynać, tylko tak kończyć jak się zawzięło zrazu. Wojna to wojna. Król nas zdradził, my się bronić musiemy; niech królewicze dzielnice swe zajeżdżają i grody biorą w swą moc. Bolko krakowskie i sandomierskie, ja Wrocławia mu ustrzegę, książe Zbigniew niech spieszy na zamki swoje zajmować, aby Sieciechowi nie wpadły w ręce. Co zostanie nam ludzi, z tém wszyscy na Płock.
— Na Płock! — poczęli wołać za nim — do Płocka!
— Sieciech ma swoich ludzi wszędzie, grody trzeba ubiedz, bo je pobierze...
Sprzeciwili się jedni, drudzy potakiwali, jedni