Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 062.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na Sieciechów ciągnąć pono wybierają się, aby go oblegać — odparł kapelan.
Zadumał się król mocno, ale nie powiedział więcéj nic. Był znów jakby bezmyślny i bezwładny. Sam pozostawszy albo sobie modlitwy czytać kazał, albo głowę zanurzywszy w dłonie siedział milczący, i łzy mu się toczyły po twarzy.
Bolko, którego tak kochał dawniéj, uścisku u niego nie mógł wyprosić, spoglądał nań ukradkiem, ale dawne objawy czułości ojcowskiéj nie powracały.
Tak samo jak wprzódy rozkazywał mu Sieciech, teraz Magnus, synowie i starszyzna czyniła co chciała.
Cały ten dzień zszedł na przygotowaniach do wyprawy na Sieciechów, która postanowioną została. Oznajmiono królowi, iż nazajutrz rano ciągnąć potrzeba; nie sprzeciwił się, szepnął tylko O. Lambertowi, aby o świcie ze mszą był gotowy.
Do dnia połączone siły ruszyły naprzód z pod Żarnowca, króla wsadzono na konia, a dwór cały, O. Lambert, Magnus, synowie kołem go otoczyli. Dnia tego i następnych nie zmieniło się prawie w królu to milczenie i zanurzenie w sobie.
Dopiero gdy Wisła się ukazała, a za nią na przeciwnym brzegu mury Opactwa Sieciechowskiego i zamku, król drgnął żywiéj, poruszył się, otaczający go ujrzeli jakby promyk jaśniejszy na twarzy jego.