Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 059.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na zameczku lichym dość i ledwie ogrodzonym, który tylko głębokie ze cztérech stron przekopy broniły, cisza panowała straszna. Część dworu Władysława w podwórcu stojącą widać było. Zsiedli z koni królewicze, Magnus, starszyzna i pieszo się udali ku panu.
Do izby królewskiéj synów naprzód samych puszczono.
Smutny widok oczy ich uderzył, gdy drzwi się otwarły przed niemi. Król chory leżał na lichém dosyć posłaniu na ziemi, blady, dysząc ciężko, zmieniony dziwnie, bo zwykle dobrotliwy i powolny, zdał się być gniewnym i z bólu prawie nieprzytomnym.
Drgnął usłyszawszy otwierające się drzwi, podniósł głowę i zobaczywszy synów, opuścił ją na posłanie zamykając powieki, jakby na nich patrzeć nie chciał. Twarz, którą Bolko znał tak dobrze uśmiechającą mu się zawsze z wyrazem czułości i dobroci, była jakby przestraszona i napiętnowana cierpieniem. Blade ręce wystające z pod kożucha, którym był okryty rzucały się i drgały konwulsyjnie.
Bolek pierwszy przypadł do nóg ojcowskich, nie ujął go jak zawsze, nie uścisnął, zbył obojętném milczeniem bezwładném. Surowiéj jeszcze popatrzał na Zbigniewa. Oba poczęli się korzyć przed ojcem, a starszy rzekł.
— Ojcze miłościwy, nie obwiniaj nas, żalu