Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 057.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakąś nadzieję, że król ulituje się i przelewu krwi nie dopuści. Zdala zobaczywszy królewicza staruszek ręce podniósł do góry i zdawał się dobrego coś zwiastować.
Na głos przybieżawszy, Bolko posłyszał wołanie.
— Sieciech z częścią wojsk uszedł na zamek swój do Sieciechowa, nie ma go! Król czeka na was! przebaczyć gotów wszystko!
Tuż i Magnus, choć ciężki, dopędzał Bolka, obawiając się, aby bez niego młody pan, jak zwykle, nie uniósł się zbytnią serdecznością.
Usłyszawszy co ksiądz zwiastował, krzyknął wojewoda zdala.
— Z wojewodą więc rozbrat na wieki?
— Jużci go nie ma! do dnia odciągnął z obozu! — rzekł Tyburcy — opłakał go król. Co najrychléj spieszcie się panu pokłonić!
Chociaż bardzo się było można obawiać zdrady, ręczyło słowo kapłańskie za prawdę. Bolkowi dosyć tego było, natychmiast po Zbigniewa słał i po panów szlązkich a starszyznę, żeby do niego przybywała.
Na wieść o oddaleniu Sieciecha radość wielka wybuchła w obozie całym. Wołać zaczęto i wykrzykiwać. — Nie ma wojewody! musiał iść precz!
Zbiegli się starsi rozpytywać jak i kiedy uszedł Sieciech, i jak się to stać mogło.
O. Tyburcy opowiadał, że nocą widząc króla