Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 055.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wskiemi, nikt ani zaczepiać, ani wdawać z niemi się nie śmiał.
Magnus białe koły pozatykać kazał daleko, poza które przechodzić nikomu nie było wolno.
Z drugiéj téż strony nie kwapiono się do napaści, i tam panowała cisza. Noc padła na dwa obozy, w których tylko rozrzucone gdzieniegdzie ognie błyskały; noc, w czasie któréj ze starszyzny nikt, oprócz Zbigniewa, niebardzo się troszczącego o wojnę, nie zasnął.
Bolko, Magnus, półkowódzcy, starszyzna poprzypadała, ledwie hełmy pozrzucawszy, na ziemię, aby każdéj chwili gotową być ruszyć, jeżeli by ich w nocy napadnięto.
W zamku także świeciło przez noc całą, czaty chodziły z obu stron, okrzyki ich tylko słychać było, rżenie koni na pastwiskach i obozowych psów szczekanie, których każde wojsko, wiele za sobą prowadziło.
Długa jak wiek, czarna, posępna, smutna noc przeszła nareszcie, na brzask się zabierało, patrzano w stronę zamku, ani O. Tyburcy ani Lambert nie przybywali.
Rozwidniało, zarumienił się wschód, ukazało słońce, konie poić prowadzono i jadło warzyć dla ludzi, rozbudzili się wszyscy, a na grobli ciągle jeszcze pusto było i pusto — nikogo.