Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 054.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nia go z rąk złego człowieka. Sieciecha niech odegna precz, z nim zgody nie ma! Zdrajcą jest!
O. Lambert długo wyrazu nie mógł znaleść na odpowiedź, aż się cicho odezwał:
— Stójcież obozem jak stoicie, nie ruszajcie się, niech się krew nie leje napróżno. Jadę do króla...
— Cóż to pomoże? — przerwał Magnus. — Sieciech ze swych szpon na chwilę go nie wypuszcza. Nie uczynicie nic!
— Mnie to zostawcie — rzekł Lambert — nie podnoście oręża, póki jest najmniejsza nadzieja. Kto pierwszy krew przeleje bratobójstwa winien będzie.
— Stać więc mamy a czekać aż nas wojewoda otoczyć każe, wypatrzywszy miejsce i czas, naskoczy i wyrzeże? — zapytał gniewnie Magnus.
— Król tego nie dopuści — przerwał Lambert. — Czekajcie azali mnie i innym duchownym zgody się wymodlić nie uda.
— Weźcie z sobą O. Tyburcego — dodał Bolko — ten jest świadom wszystkiego i pomoże wam, a gdy się co stanie, wiadomość nam przyniesie.
Posłano po starego. Dwaj duchowni wkrótce razem się oddalili, do Żarnowca wracając.
W obozie czaty postawiono, surowo zakazując, aby u wodopoju w Pilicy, u stawu na łąkach, gdzieby się kolwiek przyszło spotkać z króle-