Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 020.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To mówiąc przeżegnał go nad pochyloną głową krzyż kreśląc, pobłogosławił i ocierając łzy wywiódł go do zakrystyi, zkąd Strzegoń wymknął się ostrożnie, przez nikogo niepostrzeżony, a powróciwszy na zamek musiał dla niepoznaki skłamać, że do płatnerza chodził, bo mu u zbroi dwa nity puściły i kawał żelaza obwisło.
Bolko tego dnia konie najeżdżał rano, w lesie było jakoś do łowów niezdarno, wiatr dął gwałtowny.
Z południa, co się rzadko trafiało, ujrzano orszak biskupi, który się ku zamkowi kierował. Jak tylko o nim znać dano, wyszedł natychmiast Magnus na spotkanie.
Biskup zamknął się z nim na osobności i naradzał długo. — Powiedział mu o zasadzce na życie królewicza. Namiestnik zafrasował się wielce, ale oznajmienia o niéj na siebie brać nie chciał, boby go posądzano, że przez nieprzyjaźń dla Sieciecha potwarz nań rzuca. Okazało się, że Magnus coś już przewidywał i domyślał się pono.
Posłano dworskiego po królewicza na łąkę, który konie porzuciwszy z drużyną, sam wczwał przygnał na zamek.
Wszyscy co go spotykali po drodze pędzącego na rumaku, jakby zrosłego z nim, z włosy na wiatr puszczonemi, z twarzą pałającą, z wesołym wzrokiem, jasném czołem, stawali napatrzeć się i nacieszyć młodym rycerzem.