Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 276.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

paluszkach chodził, ale to zawsze dziwne było i niepohamowane. Nic ja nie mam przeciwko N. Panu, był niegdyś bardzo piękny mężczyzna, ale żeby teraz w posiwiałym można się było tak kochać, tego nie pojmuję. Niech tam z Bogiem odpoczywa, lecz sądzę, że tą miłością szaloną chciała go sobie pozyskać. Sprawiono jej pogrzeb i mówią, że król nagrobek chce kazać zrobić, a wasz portret, co go marszałkowa niegdyś królowi dała, trzyma w sekretnem miejscu do dziś dnia. Ciekawam tylko, co teraz kasztelan powie i pocznie.
Kasztelan, jak widzieliśmy, ruszył z Warszawy na wieś do domu i ani słychu o nim nie było. Plersch nawet myślał, czyby płótna, na którem jego wizerunek rozpoczął, nie zużytkować inaczej.
Już o nim zupełnie w Warszawie zapomniano, gdy dnia jednego, w pół roku po tych wypadkach, zadzwoniono do pokoju Grzybowskiej. Nie miała wielkiej ochoty otwierać, ale dzwonek nieśmiało a stanowczo odezwał się raz drugi, trzeci, czwarty. Zdawał się prosić i domagać, chociaż dyskretnie.
Panna Grzybowska poszła sama otworzyć i zdziwiła się niezmiernie, postrzegłszy kasztelana.
Był świeżo ubrany, z pewnem staraniem, a nawet smakiem zapożyczonym; strój francuzki nosił teraz zręczniej i znać było, że się z nim oswoił. Na twarzy ani na sukni wcale żałoby widać nie było.