Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 233.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drżący, wystraszony, to na zegarek patrzy i niczem go nie wstrzymać, i strach mu wszystko truje....
Pilno było Grzybowskiej, więc wstała.
— A gdzie matka?
— Z kądzielą schowała się w kąt, bo jej wstyd kądzieli, a tęskno za nią. Ot, tam.
Wskazała na drzwi.
Stara panna wsunęła się do ciasnej izdebki. Tu na ławce u okna stara Sydorowa siedziała zadumana i przędła. Zobaczywszy Grzybowskę, postawiła coprędzej kądziel w kącie, fartuch poprawiła i pozdrowiła ją po cichu.
— Z wami się choć może rozmówić potrafię — szepnęła przybyła — z Natałką się nic nie dogadasz.
— Dajcie jej pokój, ona biedna — westchnęła matka — schnie mój kwiatek na łodydze, bodajbym była go tu nie wiozła, gdzie i szczęście takie niezdrowe.
Otarła łzę.
— Szambelan przyjechał... chce rozwodu; aleby może król się zgodził, a Natałka do niego wróciła i życie by się stało znośniejszem.
Stara podniosła obie ręce nad głowę i poczęła trząść długo suchemi palcami nad nią.
Kudy, kudy, kudy! ani jej mówić o tem — rzekła, zniżając głos — co Bóg przeznaczył, to będzie.