Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 232.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech zrobi co chce, niech mu dadzą, co zapragnie, co mi tam!
— Ale właśnie byłoby nieroztropnie, moja szambelanowo, dopuścić rozwód i zerwać ten węzeł.
— Dlaczego?
— Dla przyszłości; król nie jest nieśmiertelny...
Wyprostowała się Natałka.
— A jaż? — spytała. Umrze on, umrę ja, może prędzej od niego. Jak się to życie skończy, innego nie chcę... pójdę tam, nad Dniepr i skoczę w wodę.
Stara panna z widoczną niecierpliwością słuchała wyeksaltowanej mowy pięknej pani; nie mogła jej zrozumieć ani w nią uwierzyć; ramiona się jej podnosiły, zżymała się, otwierała usta i krzywiła je.
— Jakże tu rozsądnie mówić z wami? — poczęła westchnąwszy — jak się tu dogadać? niema sposobu!
Niespodziewanie zamiast odpowiedzi, Natałka obróciła się ku oknu, podparła na dłoni i poczęła tęsknym głosem śpiewać piosnkę ukraińską. Nuciła ją tak półgłosem, zadumana, jakby już o wszystkiem zapomniała, oprócz króla i Ukrainy.
— Dwa dni go nie widziałam — odezwała się, przestając śpiewać nagle — musi się przekradać jak złodziej do mnie, tak go szpiegują, musi się z godzin rachować; Grabowska go łaje, siostry mu przymawiają, mnie wszyscy nienawidzą... słodkie życie! A gdy wieczorem skrzypną drzwi i przyjdzie on,