Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 217.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie kłamże, proszę cię — odparła gospodyni — mamona mamoną, a liczko młode się jegomości podobało.
— Tak, masz asińdzka racyę, peccavi, nie zapieram się, nie wiedziałem, że dyabeł zwykle siedzi pod białą skórą. Póki życia, drugi raz pokusa mię nie złudzi.
Grzybowska pokiwała głową, rada, że się szambelan nieco dał ukołysać. W istocie siedział teraz ze spuszczoną głową, smutny, lecz spokojny, ręka tylko do wąsa nawykła, coraz to się podnosiła, aby go musnąć, i upadała z niecierpliwością.
— Długo waćpan myślisz zabawić w Warszawie? — spytała gospodyni.
— Albo ja wiem, albom ja teraz panem siebie od czasu, jak zostałem opętany? Przyjechałem szukać tej kobiety, aby się z nią rozwieźć; podam do konsystorza prośbę, a potem muszę być u króla.
— Gdzież, do jakiego konsystorza podasz prośbę? przecieżeś się tu nie żenił! — odparła, w rzeczach rozwodowych mająca pewne wiadomości gospodyni. Rozwód się tam bierze, gdzie się brało ślub. Zkąd zresztą wiesz, że ta kobieta tu jest?
— A gdzież ma być? To królewska, najjaśniejsniejsza sztuka. Ona musi gdzieś tu się kręcić, a kto ją wie, gotowa się i szambelanową Rzesińską nominować i moje poczciwe imię w niesławę podawać.