Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 192.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O, nigdy ! — żywo odparł ujęty wymówką Poniatowski.
— Nigdy? nigdy? — spytała niedowierzająco Bondarywna.
— Nigdy! — powtórzył król, siadając — bądźcie tego pewni. Takich pięknych oczów, jak wasze, któżby mógł zapomnieć?! Wy to prędzej o mnie dla innych zabędziecie.
Dziewczę potrzęsło głowę.
— Dziękuję wam — odezwał się Poniatowski — ale ja tu zawsze siedzieć nie będę.
Nieznacznie bardzo Natałka skinęła królowi, matkę wskazując, jakby mu do zrozumienia dawała, że z nią o tem mówić należało, a sama powoli do progu doszedłszy, potem chyżo się zerwała i wybiegła śpiewając w podwórze.
Król zbliżyć się kazał matce i długo mówił coś z nią po cichu. Lice mu to się chmurzyło, to rozjaśniało. Trudno było z niego odgadnąć, czy się radował, czy frasował z tego, co mu odpowiadała. Któż wie, myślał zapewne o przemijającej rozrywce, a trafił na nowe więzy których już i tak dla miłych chwil kilku dosyć dźwigał.
Rozmowa między nim a Sydorową trwała dosyć długo; wstał wreszcie król, dopominając się, ażeby Natałkę zobaczyć, która nadeszła, zalotnie mu się