Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 186.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

iść drogą. Blady odblask wschodzącego księżyca dozwalał na gliniastej drożynie zobaczyć z dala coś czerniejącego. Każdy kamień, wyżłobienie, znała stara Bondarowa do koła. Załamała ręce i podbiegła; domyśliła się już i kto tam leżał, i kto morderstwa był sprawcą. Kilka kroków zbliżywszy się, mogła rozpoznać rozciągniętego trupa i poklękła nad nim, ręce łamiąc.
W tej chwili westchnienie z jękiem dobyło się z piersi nieszczęśliwego. Uderzenie było ciężkie; pozbawiło go ono zmysłów, lecz życie zostało w nim jeszcze. Sydorowa odważyła się ręką dotknąć głowy; ciepła krew z niej płynęła. Sama nie wiedząc, co począć, zaczęła krzyczeć i wołać w nadziei, że ją ktoś z chaty posłyszy.
W istocie, wśród nocnej ciszy krzyk ten i Natałkę i najmitkę, i wkrótce nowo najętych parobków z pod szopy wywołał. Powybiegali wszyscy na podwórze, a Natałka głos matki poznawszy, puściła się drożyną. Za nią biegło już co żyło.
Plersch leżał, jęcząc, pobity okrutnie, lecz żywy; poruszał się, wołał o pomoc, nie wiedząc, co się z nim stało. Parobcy wzięli go na ręce i zwolna ku chacie ponieśli.
Bondarowa najmitkę natychmiast posłała do Grzybowskiej, do której wiedziała drogę. W miasteczku tego dnia dłużej trwał ruch, i stara panna sie-