Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 169.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co mi tam, ja mam swoje sumienie. Wy ślepi, matko Sydorowa, wy ślepi, dziecko dzieckiem, u was wiek i rozum, a nie widzicie stryczka koło szyi. Co z tego ma być dobrego, że tu Lachy chodzą?
Kończył te słowa poruszony, rozszalały, gdy przed nim, pomiędzy nim a Bondarową, zjawiła się Natałka.
Siedziała ona w oknie, gotując się do snu. Mruczała pacierze, rozplatała kosy, a myślała, któż wie o czem, gdy ją głos Maksyma doleciał.
Serce jej bić poczęło z gniewu, z dumy; wybiegła jak stała, z rozpuszczonymi włosami czarnymi, które jak płaszcz spadały na białą koszulę i fartuchy, boso, na pół rozebrana; księżyc w pełni padał na nią i rusałkę z niej robił. Czarne oczy ogniste wlepiła w zuchwałego parobka. Rękę wyciągnęła ku niemu.
— Maksym, torbę i kij weź natychmiast i won, precz z tego domu, ty niewdzięczny, ty dziki zwierzu, któremu się krwi zachciewa! Żebyś mi tej nocy pod naszym dachem nie spał! precz! słyszycz? precz!
Jak wkuty stał Maksym,
— Ty mię wypędzasz? — rzekł głosem zbolałym — ty, Natałko, dla której ja życie stawił i dziś dać gotów? O, nieszczęśliwa godzina!
— Co się tobie uroiło? — poczęła stara, wysuwając się z za córki — my twojej opieki nie potrzebujemy.