Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 165.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Aż do wieczora prawie w milczeniu ciągnęło się owo malowanie i głowa wzoru wyszła w całej swej krasie na płótno; pozostawały rączki i suknie, ale i do tych siedzieć było potrzeba.
Zmierzchało już, gdy kobiety znużone wstały. Stara Bondarowa zbliżyła się do Plerscha, szepcząc mu na ucho:
— Czy mnogo groszy kosztuje taki obrazek?
— Jak dla kogo — rzekł.
— A gdybym ja chciała mieć taką doczkę dla siebie, choćby mniejszą? Któż wie, kto mi ją zabierze, niechby choć na płótnie w tęsknicy uśmiechnąć się było do kogo!
Plersch się namyślał.
— Nie mówmy tu o tem — rzekł powoli — pozwólcie mi przyjść do was na chutor, tam o tem pomówimy. Na mnieby się może pogniewano tu, gdybym drugi taki obraz malował.
— Przyjdźcie wieczorem — odezwała się stara — znajdzie się dereniak, pogadamy. Rano nie można, ludzi nadto.
I poklepała majstra poufale po ramieniu. Natałka nań popatrzała.
Plersch przyjść obiecał nazajutrz.



Gdy się to wszystko odbywało po za chatą, w chacie działy się rzeczy, których nawet Sydoro-