Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 148.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścisnęło mu się serce jakiemś uczuciem smutku i upokorzenia niewysłowionego. Wszystek wdzięk dziewiczej twarzy zgasł przy tym błyszczącym kamyku.
— Biedna istota! — rzekł w duchu. Ochłonął trochę i powoli rysować zaczął.
Sydorowa z tyłu patzała nań ciekawie, a dziewczę śledziło także oczyma każdy ruch jego; kreślił i mazał.
Z razu szło tępo; powoli obudził się w nim artysta, a zatarł człowiek. Przed sobą miał zadanie trudne, któremu chciał podołać. Rzucił więc szybko na płótnie raczej znaki miejsc, w których się kształty miały ułożyć, niż linie; pilno mu było do barwy, która w tem licu grała tak wielką rolę, iż zdała się być jedynym żywiołem, z jakiego urósł ten kwiatek. Drżały mu ręce, ale już teraz z zapału dla pięknego wzoru, z którego piękny obraz miał stworzyć.
Sydorowa patrząc, co się działo na płótnie, niedowierzająco głową kiwała. Dziewczę podnosiło czasem twarz i znowu wracało do obranej pozy.
Plersch już paletę pochwycił. W izbie panowało milczenie, robota szła szybko i jak pod prądem natchnienia. Zaczynał już zakładać główne plany, gdy głosy w domu i na wschodach przestraszyły kobiety.
— Na miłość Boga, niech się panienka nie rusza — zawołał Plersch — cała robota przepadnie.
Natałka obojętnie głowę złożyła na ręku, a