Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 125.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tu biedy narobić. Zna on siebie; a nóżby się nie wstrzymał i ubił którego!
Natałka ręce załamała i umilkła. Matka uspokajając ją, mówiła długo, po cichu i obie wreszcie zdawały się nie widzieć w tem nic strasznego, że się Sydor oddalił. Wielki ciężar spadł im z serca.
Późno w noc jeszcze mówiły po cichu, a Maksym z Krywonogim także nie spiąc, naradzali się, bo coś dosłyszeli, a wiele odgadli, i Maksym się zafrasował mocno.
— Kiedy on już na to patrzeć nie chciał, co się u nas dzieje — rzekł — to biedaż nam — i uderzył się w piersi — ale my tu malowani nie będziemy, a oczy trzeba mieć i skarbu bronić, aby nam go te złodzieje nie wzięli, prawda, Krywonogi?
Obyczajem ludu parobek odpowiedział:
— A cóż!
Tak noc ta przeszła na chutorze. Nad rankiem postrzegli, że i psa nie było, bo się nocą, tropem, powlókł za panem.
Maksym z Krywonogim namówili się, żeby jeden z nich zawsze przy domu zostawał, a parobek zdał to na młodszego. Maksym więc nie poszedł tego dnia w pole. Zresztą nie zmieniło się nic. Natałka zaspała na dzień, a Sydorowa wstała raniej niż zwyczajnie i dziewkę napędziwszy do roboty, sama też się wzięła do krów i do kuchni.