Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 120.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To dosyć gdy pan spamięta, o co proszę.
Rzuciwszy okiem na artystę i postrzegłszy chmurne oblicze, pani Mniszchowa uznała właściwem, w interesie obrazu trochę rozdobruchać artystę, i dodała łagodniej:
— Niech pan się upomni, ażeby mu na niczem nie zbywało... bardzoby mi było przykro. Dałam dyspozycyę, aby panu przynoszono, co tylko potrzeba.
Jeszcze słów kilka o Marynie i obrazach wyszepnąwszy, na które Plersch odpowiedział chłodno, pani marszałkowa spojrzała na zegarek, zadzwoniła na służącego i kazała, życząc mu dobrej nocy, odprowadzić do jego dworku.
Poczciwy Plersch poszedł posłuszny. Cieszył się bardzo, że będzie piękną malował dziewczynę, serce mu biło.
— Nigdym w życiu pięknego, młodego nie malowałem dziewczęcia, chyba z obrazu. Ręka mi się będzie trzęść, a oczy mgłą zachodzić, ale co za szczęście, mieć taki wzór przed sobą!
I cały wieczór przemarzył o pozie, jaką jej nada, o stroju, o świetle i o tem, jak się będzie znajdował wobec tego tajemniczego wzoru. Rad był odgadnąć, co to wszystko znaczyło. Szarzało ledwie na dworze, gdy już był na nogach.
Od czasu, jak mu się goście wnęcili do chaty, Sydor chodził jak struty. Żona, gdy go takim widy-