Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 067.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Naprzód, najśmielsza pono, wsunęła się powoli piękna pani, podnosząc suknię i patrząc pod nóżki, aby trzewiczki na korkach nie tknęły czego nieczystego; za nią podżyły szedł mężczyzna, z twarzą ciekawą, niemiłą, dziwną, żółtą i bladą. Drugi, który szedł za nim, wyglądał też tak, że raz nań spojrzawszy, drugi już oczu podnieść się nie chciało. Nie było co z niego wyczytać; komparsa miał postać, krył się też z tyłu.
Byli to towarzysze, których sobie ciekawa pani marszałkowa dobrała do wycieczki. Oczy jej biegły już wyprzedzając nóżki, ku chacie, a właśnie w progu jej stała już piękna Natałka, wystrojona, w białej, szytej koszuli, w koralach, w żółtych bucikach i czwaniła się swą krasą. Ojciec postrzegłszy ją, pobladł i strząsnął się. Oczów z niej nie spuszczając szła pani marszałkowa.
Cher géneral! — odezwała się do jednego z towarzyszy — mais c’est une beauté rustique, mais elle est d’une originalité charmante avec ce costume de théatre! Mais elle est belle! admirable!
Generał żółty nie przeczył; wszyscy pożerali ją oczyma, a dziewczę doskonale o tem wiedząc, pyszniło się jak paw, prostowało i zdawało mówić całą postawą:
— Patrzcie, uwielbiajcie, taką mię Pan Bóg stworzył, jestem krasawica!