Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 047.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Albo już wie — rzekł do siebie w progu — albo na swoją rękę chce to zrobić, lub... dziwnie się rzeczy składają. Dosyć, że mnie się nigdy nie powodzi.
Dobrze już po północy było, gdy dym nad zgliszczami spalonych kramów unosił się jeszcze, a tuż pogorzelcy na gołej ziemi słali sobie barłogi; światła na wzgórzu w królewskim pałacyku i oficynach gasnąć poczęły i Kaniów nadedniem do snu się ułożył. Tylko głosy stróżów, wołających werda! i bijących w grzechotki, a pilnujących ognia resztek, długo jeszcze słychać było, i rżenie koni po stajniach i naszczekiwanie psów około domostw i pianie kogutów po chatach.



Rodzina Bondarów, mieszkająca na chutorze nad spaską drogą, od lat jakich dwudziestu, była dla miejscowych nawet i sąsiadów po troszę zagadką.
Stary Sydor Bondar, jak mówiono, przywędrował tu był pieszo, o kiju, bodaj z Siczy zaporożskiej, chociaż o tem i o całej swej przeszłości milczał uparcie. Trzos miał dobrze nabity różnym groszem, w którym nieznajomych jakichś złotych pieniędzy siła było. Zkąd był rodem i gdzie dawniejsze lata przeżył, nikt się od niego dowiedzieć nie mógł, a mało też z kim przestawał. Wiedzieli tylko ludzie, że nietylko naddnieprowe okolice, Podole, Wołyń, ale i