Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 038.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ma chwile miłe i upajające, to prawda, ale je drogo opłacać potrzeba — wierzaj mi, mój drogi, na bok odłożywszy ambicyę, ani warto ono tego, co się za nie płaci. Panujemy, ale niewolnikami jesteśmy, ani dnia ani godziny nie mamy swobodnej. Wymagania, obowiązki, zwyczaje, żelazną ściskają obręczą — uśmiechać się musimy, gdy się najbardziej chce płakać — całować, gdyśmy uderzyć powinni, a do koła fałsz, obłuda, pochlebstwo...
— Stare dzieje — przerwał ziewając znowu Szydłowski, wiemy o tem dawno, przecież śmieje się każdemu ta łaźnia, o której jeden z poprzedników W. kr. Mości powiedział, że się najmocniej poci, kto w niej najwyżej siedzi.
— I miał słuszność, mówił król — bo nam ludźmi być nie wolno, posągami być trzeba i stać okurzani kadzidłem, na niewygodnym postumencie.
— A co najgorzej, uśmiechnął się Szydłowski, nie można, gdy się zechce, pójść incognito do pięknej Bondarywny...
Król się rozśmiał, ale jakby z przymusem i dla uznania dowcipu pana starosty...
— Proszęż cię jutro ze mną... ale we dwu solo basso, we dwu tylko — będziesz mi adjutantował, pójdziemy po obiedzie. Nikomu o tem ani słowa...
A teraz — dobranoc.
Szydłowski wstał żywo, skłonił się nisko i