Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 026.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Idźcie z Bogiem — rzekła. Wodyście się napili, oczy uradowali, na ławce spoczęli, to i dosyć. U mnie córka nie na to, aby ja ją pokazywała.
— Chciałem w żart obrócić rzecz i dukatem położonym na stole przekupić starę, ale mi go rzuciła pod nogi rozgniewana, i musiałem za drzwi wyjść markotny. Aliści, gdy już je za mną ryglowała, a jam się oglądnął jeszcze, okno się otworzyło i Bondarywna w niem siadła, śmiało patrząc mi w oczy. Znać rozmowę z matką słyszała i chciała się przedemną popisać z pięknością.
— Kokietka! — mruknęła pani Mniszchowa.
— A któraż kobieta, z przeproszeniem pani marszałkowej, nią nie jest? — odezwał się głos zniżając Szuszkowski. Moja przygoda na tem się skończyła.
— Czyście wy o Bondarywnie królowi co szepnęli? — po cichu spytała marszałkowa.
— Ja?... ani mi się śniło — żywo odparł stanowniczy. Ja w tych sprawach delikatnych (tu zniżył głos) nigdy nadaremnie kroku nie robię, żebym N. Pana draźnił, nie będąc pewien sukcesu. Z Bondarywną, jestem przekonany, choćby wiedzieli, iż sam N. Pan zaszczyca ją swym afektem, nie ma co poczynać. Król się rozmarzy, z tego wszystkiego nic nie będzie i w zysku utrapienie.
— Ale król tam był, król tam był! Król tam przeszło pół godziny siedział i posłał jej sznur korali,