Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 024.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czekać. Piłem powoli, odpoczywając naumyślnie; a nuż się zjawi owa piękność, albo rozmowę zawiązać się uda. Począłem ni to ni owo, ledwie mi odpowiedziała. Jużem był prawie zdesperował, żeby mi się mej ciekawości dogodzić udało, gdy od alkierza drzwiczki popchnięte, otworzyły się z trzaskiem i w progu stanęła dziewczyna, zdziwiona i jakby niepewna, czy iść dalej, czy się wrócić? Oczy podniósłem i oczom mi się wierzyć nie chciało — pani marszałkowo, dobrodziejko.
Uśmiechnęła się pani Mniszchowa.
— Cóż tedy? — spytała.
— Co? choć przed nią klękać! — zawołał Szuszkowski. Tajemnica natury, jak się co podobnego w prostej chacie chłopa urodzić i wyrosnąć mogło. Bóg widzi, nie przesadzam, pani marszałkowo, chyba opisać nie potrafię.
— Istne cudo! co?  — szepnęła niedowierzająco pani Mniszchowa.
— Tak jest, cudo, słowa nie tracąc — mówił Szuszkowski — cudo. Biała jak lilia, smukła jak topola, oczy czarne jak dwa dyamenty, a rzęsy nad niemi! a brwi jak dwa łuki, a usta malinowe, a...
— Wstydźże się, panie stanowniczy — śmiejąc się przerwała marszałkowa — przecie nie młody jesteś, a w Warszawie wiele pięknych widzieć miałeś zręczność.