Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 021.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A któżby go nie kochał i nie uwielbiał! — potwierdziła pani marszałkowa.
Westchnęli oboje unisono.
— Jakże to było, panie Szuszkowski? — zapytała pani Mniszchowa.
— Ja tu tak dalece teraz nie mam co robić — mówił stanowniczy — kwatery wyznaczywszy zrana, cały boży dzień mógłbym drzemać lub ziewać. Ale to już nie w mojej naturze. Człowiek się do ruchu urodził; gdy robić nie ma co, przynajmniej włóczy się a patrzy. Dni temu z pięć, przychodzi do mnie Zużeł, furyer stary. Pani marszałkowa może go kiedy widziała, bo był z królem w Wiszniowcu.
— Ale go nie pamiętam.
— Stary, ogromny, siwy, wąs po pas, a mimo to — ciągnął Szuszkowski — z pozwoleniem pani, tylko za kobietami patrzy. W podróży ledwie na parę godzin staniemy, już on zwietrzył gdzie białe liczko i pewnie tam siedzi. Otóż przychodzi Zużeł do mnie i powiada: Panie stanowniczy, jeszczem jak żyw tak urodziwego stworzenia nie widział, jak wczoraj. A ja w śmiech, bo jemu aby co młodego, każda u niego piękna.
Marszałkowa ze spuszczonemi oczyma słuchała, ale tok rozmowy ją nie zrażał. Cel uświęcał środki.
— Daj ty mi pokój ze swemi ukraińskiemi pięknościami — rzekłem. Wyglądają wszystkie jak mu-