Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom II 117.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go po kościołach bezcześcić i na ulicach wytykać palcami.
Zamilkł nieco Rawa.
— Kto mi dotrzymać słowa pomoże, i klechę sprzątnąć — dodał, pewnym być może królewskiej łaski, a mojej wdzięczności.
Napaść go i zabić — dla niego byłoby może pożądanem, nie dla nas, powinien zginąć bez rozgłosu i nikczemnie...
Dobek słuchał, w boki się wziąwszy, patrząc z góry na Kochana, Zadorowie spoglądali na siebie, jakby naradzając się z sobą. Mówili zazwyczaj mało.
Wtem Fredro, wytrzymawszy chwilę, mruknął.
— Zła rada twoja, Kochanie. Ty wiesz, że ja nie pochlebiam nikomu, ani królowi, ani tobie. Powiem ci wręcz, zła rada.
Księdza sprzątnąć, łatwa rzecz, ale co z tego? Oni tego pożądają, na króla to zrzucą, zbójem go uczynią i wyklną. Kto wie! on się może na to poświęcił.
Ja króla bardzo miłuję, niemniej od ciebie, gdyby mu co groziło, życiebym zań dał i ubić się pozwolił, ale takiej zemsty na mizernym klesze nie radzę i do niej ręki nie przyłożę.
Oni tego chcą, on po to szedł, aby go męczennikiem uczyniono, król nim pogardził — masz skazówkę. Obrócił się do okna, zmilczał. Nie rzekł słowa.