Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom II 111.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stąpieniem bohaterskiem, odepchniętem wzgardą milczącą.
Bodzanta, widząc go drżącym i osłabłym, sam mu przyniósł kubek wina i zmusił, aby w nim umoczył usta.
Ten rozogniony niedawno, gotów na męczeństwo kapłan, łzy miał na oczach teraz i drżał znękany. Zdało mu się niepojętem to, co go spotkało. Był pewien tej siły, o którą się modlił, i pewien skutku — niemoc własna przyprowadzała go do rozpaczy, upokarzała.
Nie mógł jej inaczej sobie tłómaczyć, tylko tem, że niegodzien był łaski Bożej, o którą się modlił, aby nań spłynęła.
Bodzanta gniewnym był, oburzał się.
— Nie lęka się klątwy król, zawołał — więc mnie do rzucenia jej zmusi! Nie ulęknę się i ja jej skutków... Stanie się, co Bóg przeznaczył — imię Jego niech będzie błogosławione...
Smutnie głowę zwiesił na piersi.
Pozostawała ta jedna ostateczna broń... Wojna była wypowiedzianą, zgoda bez upokorzenia niepodobną. A jednak, choć gotowym się opowiadał do użycia oręża tego Bodzanta, wahał się jeszcze...
Baryczka łzy ocierał...
Na biskupstwie milczenie było, znękanie, nieokreślona jakaś obawa jutra i niepewność. Stał