Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom II 106.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ściskając krzyż w dłoni, blady, mrucząc modlitwę, Baryczka stał nieporuszony.
Ci, którzy sądzili, że się go pozbyć potrafią, widząc ten opór kamienny, zaczynali być niespokojni. Jawnem było już, że Baryczka nie odejdzie z własnej woli, a duchownego nikt się nie mógł ważyć za drzwi wyrzucić. Godzina upłynęła na takiem oczekiwaniu.
Ludzie wchodzili i wychodzili z komnat królewskich, dworzanie mieniali się, przesuwały postacie obce, którym posłuchanie dawano, Baryczka czekał.
Ci, którzy śmiechem go przyjęli i lekceważeniem, patrzali nań z trwogą. Kochan wyglądał razy kilka i znikał. Naostatek obrachował to, że im dłużej go wytrzymają i więcej udręczą, tem więcej żółci się i gniewu w nim zbierze.
Po kilku innych, wskazano, nic nie mówiąc, drzwi ks. Baryczce... Wszedł do komnaty króla, a wchodząc, umyślnie za sobą zostawił otwarte podwoje, po za któremi ciekawy dwór natychmiast się zebrał i nacisnął.
Kaźmirz siedział u stołu — królewskie swe przybrawszy oblicze, nie to, jakie miewał, gdy rozmawiał z chłopami i żebrakami, i kumoszkom w ulicach Krakowa pozdrawiającym go, odpowiadał.
Ks. Baryczka ledwie głowę przed nim skłonił.
Usta otworzył, chciał przemówić, i uczuł te-