Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom II 031.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jej i nasłuchać nie mogli, gdy opowiadała, jak ich mordowano...
— Co po piękności i rozumie, przerwał Pszonka, kiedy to naród jest niewierny, do którego król ani się powinien był zbliżać, ani z nim przestawać. Szatan na pokusę nieraz daje swoim dzieciom takie oblicza anielskie... Lepiejby się było stało, gdyby to plugawstwo wybito w pień.
Janina, słuchający jak inni, dodał:
— To bo żydzi pono z tego rodu, który u króla żupy trzyma i pieniądze mu kuje. Bez nichby się nie obszedł... dla tego ich ratował.
Neorża, wielickich dzierżawców i swoje konie przypomniawszy, dodał z przekleństwem:
— Jeszcze my ich kiedyś, judaszów tych, razem z tym, co ich tak kocha, wyżenimy precz... dopiero lepiej będzie.
Śmiała ta pogróżka, choć może wielu była po myśli, w nikim jednak wtóru nie znalazła, przeszła jakby niedosłyszana.
Niechętni byli wszyscy królowi, przecie bali się i wahali inaczej jak szemraniem myśli objawić.
Maciek Borkowicz, przysłuchujący się z półuśmiechem pogardliwym, potrząsając głową, rzekł, wodząc oczyma do koła:
— E! e! próżny to gwar! miłościwi moi! Nałajać z kąta, to tam każdy potrafi — a do roboty się zabrać, mało kto. Ja, nie chwaląc się, wielkopolan ściągam moich do kupy — radzę,