niać, na dobrą drogę go prowadzić, jeśli nie duchownej starszyznie, ojcom kościoła, którzy przy tronie stoją?
Kto będzie się śmiał odezwać, jeżeli oni zmilczą?
To mówiąc pierś uderzył pięścią ściśniętą ks. Baryczka.
— Winien, tak, winien Arcybiskup nasz Bogorja, pobłażliwy do zbytku; winien siostrzan jego, kapłan, co duchownych swych obowiązków dla świeckich spraw zapomina, ks. Suchywilk... jurysta więcej niż kapłan, dworak raczej niż ksiądz... a wreszcie mój najdroższy ojciec, ks. Biskup Bodzanta, który obowiązek czuje, a za długo się ociąga z surowem spełnieniem jego. Lecz tego ja skłonię, na kolanach uproszę, poprowadzę przed króla, a nie... to sam w imieniu jego stanę.
Tak, dodał, unosząc się i oczyma ognistemi wodząc po przytomnych — tak, stanę ja, choćby mnie miał spotkać los Stanisława biskupa, błogosławionej pamięci.
Takiego jak on, mężnego bojownika pańskiego otrzeba[1] nam, a ja, choć rzemyka obówia świętego męczennika rozwiązać nie jestem godnym — ja, pójdę w jego ślady.
Stojący obok ks. wikariusza Otto ze Szczekarzewic Toporczyk (Neorży powinowaty i tegoż co on szczytu) z zakąszoną wargą i przymru-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – potrzeba.