Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom III 146.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Lewi, rzekła — dobijali się nasi do drzwi moich, zamykałam je przed wszystkimi — tobiem je otworzyła tylko. Jesteś człowiekiem rozumnym. Mów im za mną, aby nie przeklinali mnie i nie odpychali, mów, aby napróżno nie starali się mnie oderwać od niego...
Nie zmuszajcie mnie zerwać tego, co wiąże z wami — nie każcie mi iść precz od siebie.
Ze spuszczoną głową stał Lewko, skinął tylko, jakby mu słowo rzec było trudno. Wyszedł milczący... W progu wahał się chwilę, dokąd pójdzie — do swoich, czy do Wierzynka. Skierował się naprzód do tego, który był Rabbim w Krakowie...
Wierzynek już czynnie zajęty codziennemi swemi sprawami handlu i miasta, czekał nań do wieczora. Gdy Lewko nadszedł, nie potrzebował pytać, twarz żyda zmieniona, sfałdowana, ściągnięta — mówiła o tem, że wieść musiała być prawdziwa. Nie pytając go, czekał.
Lewkowi trudno było wyrzec słowo to, którego jeszcze się sromał. Siedzieli długo, urywanemi wyrazy o rzeczach obcych rozmawiając — jeden czekał, aby go pytano, drugi spodziewał się wiadomości, badać nie śmiejąc.
Patrzyli sobie w oczy... Lewko wyciągnął rękę i z góry spuścił ją na dłoń drugą... Westchnął.
— Prawda więc? szepnął Wierzynek.
Żyd głową tylko potwierdził.