Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom II.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jasne oblicze Sobieskiego nieco się chmurzyć zaczynało, a raczéj niecierpliwością zadrgało. Oglądał się na swoich, jakby na pomoc ich przyzywał, i Jabłonowski wystąpił.
— Turek i tatar — rzekł, tylko naówczas straszni, gdy się mają miejsce rozsypać, rozpędzić i uderzyć kupą, w ciasnych wałach zamknięci ani serca ani wprawy do walki nie mają... Choćby ich więcéj jeszcze było w téj gęstwinie połowa bezczynną zostanie — w tém pewność wygranéj...
Hetman litewski słuchał.
— Z tą ufnością w siebie i ślepotą, odezwał się — sami chodzim na zgubę własną! Na Boga, zaklinam was, chłodniejszą krwią z mierzcie. Mówicie nie jak wodzowie, ale jak rycerze. Gdyby tylko o to szło jak ze sławą ginąć, głosowałbym z wami, ale losu ojczyzny ważyć — nie mogę...
— Losy ojczyzny, przerwał w uniesieniu Sobieski, już są rozstrzygnięte, jeżeli my w téj chwili, jutro ich nie dźwigniemy zwycięztwem. Musiemy pomścić srom tego ohydnego Buczackiego traktatu, oswobodzić się z pod haraczu i poddaństwa — odzyskać postradaną sławę i cześć.
Zginiemy! no — to padniemy po rycersku, i krwią zmażemy plamę, lepiéj ginąć niż niewolę znosić... lepiéj ginąć.
Jabłonowski, Modrzewski i cała gromadka starych rotmistrzy, za Sobieskim wykrzyknęła.
— Lepiéj ginąć!
Pac słuchał zimno, pobladł nieco.
— Co do mnie — odezwał się — ja ginąć gotów jestem, ale powierzonego mi wojska gubić nie mam pra-