Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom II.djvu/026

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    się zdaje że naszego króla choćby kto miał nawet ochotę nienawidzieć, on go swą dobrocią i łagodnością rozbroi. Prawda że tego starego nieznośnego klechę niepotrafił skruszyć, ale — to człowiek nie... dobry... niech mu Bóg nie pamięta.
    Szli tak po cichu rozmawiając powoli, aż ku drzwiom pokojów przeznaczonych dla fraucymeru. Kiełpsz westchnął.
    — Panno Heleno, rzekł pocichuteńku — kiedyż ja się doczekam tego co dla mnie jest życiem lub śmiercią?? Mam przyrzeczenie że...
    Hela podniosła oczy ku niemu.
    — Panie Zygmuncie — odezwała się — cierpliwości! Myślmy teraz o królu nie o sobie.
    — Ale ja już czekam tak długo?
    — Chcesz więc abym prędzéj mu — podziękowała? i powiedziała — nie mogę?
    — A! Boże uchowaj! krzyknął aż nazbyt głośno zapominając się Kiełpsz. Gotówem czekać byle nie dostać grochowego wianka. Ja wiem iż jéj wart nie jestem, panno Heleno — ale kocham tak...
    Nastąpiło milczenie. Szli już do drzwi, Kiełpsz schylił się do jéj ręki, pocałował ją i musiał odejść, a frauencymer wesoło wbiegł do przeznaczonego mu mieszkania.
    Krajczy zadumany wolnym krokiem udał się ku wyjściu. Co chwila króla się spodziewano, a choć przyjęcie tego dnia nie miało być, uroczyste — duchowieństwo, senatorowie i wojsko wyglądało przybycia.
    Późno już kolebka otoczona znacznym oddziałem jazdy, a za nią, dwie inne, wszystkie na saniach, ukazały się we wrotach i król wprost udał się do ka-