Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zrażało. Przeciwnie ks. Gryzelda, która rachowała na protekcją Paców, na opiekę kanclerzynéj, a nic dla Heli lepszego nie widziała, starała się Kiełpsza pociągnąć, ośmielić, zapraszała go, dawała małe polecenia.
Kiełpsz, który jéj był niewymownie wdzięcznym, korzystał chciwie z uprzejmości ks. Gryzeldy. Wykradał się z odwiedzinami, siadał i przesiadywał przy krosienkach Heli i stoliczku staruszki, przynosił nowiny i skrypta, słowem nie wahał się okazywać, że konkurował o łaski panny.
Ale im on się stawał natarczywszym, tem Zebrzydowska zimniejszą się być starała. — Ostrożnie napomykała księżnie, że — możeby nie należało tak często przyjmować Kiełpsza.
— Cóż ci to szkodzi! — odpowiadała uśmiechając się staruszka — ja go dla siebie nie dla ciebie zapraszam, bywa tylko przy mnie... Nie zaleca się tak, aby ci to mogło czynić ujmę... Ja go bardzo lubię i dziwię, że ty ocenić nie umiesz...
— Ale, mamuńciu — przyklękając przed staruszką mówiła Hela — ja mu oddaję sprawiedliwość — jest z młodzieży może najprzystojniejszym — po księciu Michale, ma tylko tę wadę, że się chce zalecać, ja tego nie lubię.
Księżna Gryzelda za każdym razem kończyła rozmowę długim wywodem konieczności zabezpieczenia się na przyszłość.
— Moje dziecko — mówiła — gdy się znajdzie człowiek zacny, uczciwy, który się gorąco przywiąże, nie potrzeba go zrażać. O ludzi nie łatwo... Choćbyś nie miała serca do niego — trzeba się przyzwyczajać.. oswajać... przywiązanie się znajdzie... a ja dla ciebie życzę całem sercem Kiełpsza...