Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyjmowała z widocznym frasunkiem i zakłopotaniem. Była dla niego chłodną, a strzegła się najmocniéj, aby grzeczności nawet fałszywie sobie nie tłómaczył.
Nadskakiwania Kiełpsza nie uszły i oczów księżnéj Gryzeldy, która o swą wychowankę spokojną była, ale radaby ją była widzieć — szczęśliwą może inaczéj — a nadewszystko się z nią nie rozłączać.
Naostatek i ks. Michał dostrzegł, że Zygmunt się zalecał, wesoło winszując tego Heli, która się rozgniewała.
— Przepraszam cię, moja kochana Helo — odparł ks. Michał — niema się za co srożyć na mnie. — Kiełpsz jest bardzo dobrym, miłym, zacnym chłopakiem i nikomu zaloty jego nie czynią krzywdy.
— Ale niegodzi się grzeczności młodego kawalera zwać zalotami — odparła Hela, bo ani ja jestem do zalotów, ani on o nich nie myśli.
— Dla czegożby on w ślicznéj mojéj Heli nie miał się zakochać po uszy? — żartował kuzyn — ja to znajduję tak naturalnem, że gdyby widując cię nie kochał się, posądziłbym go o ślepotę...
— Nie wiesz, jaką mi tem przykrość czynisz — przerwała Zebrzydowska — obracając w żart... to, co dla mnie jest bardzo smutnem. Ja, nikomu żadnego nie zazdroszczę losu, alebym pragnęła, aby mnie ludzie nie narzucali tego, który moim być nie może. Stworzoną jestem na cichą sługę i pomocnicę, na to czem jestem przy twéj matce... więcéj nic nie pragnę. Do świata niemam ani tych przymiotów, jakich on wymaga od swoich, ani mnie on nęci. Jestem szczęśliwą... bez zalotów, bez marzeń o małżeństwie. Cóżbym ja komu przynieść mogła?...