Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mięszało go to widocznie — przeszedł w koniec izby zamyślony, mrucząc coś sam do siebie.
Wojewodzina wstała z ławy, otrzęsła nieco obmokłe suknie, zwróciła się ku niemu.
— Dacie mi ludzi do pomocy?? — zapytała.
Nikosz podumał znowu.
— Ludziom i mnie, trzeba za to zapłacić — rzekł gburowato. — Innego czasu i z was by mi się okup należał, bo odemnie nikt tak nie wyszedł bezkarnie... — dodał patrząc na nią — ale z babami wojować nie chcę...
Zapłacicie — poślę po wóz ludzi.
— Zapłacę — cóż mam robić! jeźli u was taka gościnność! — odezwała się wojewodzina.
— Jam nie chłop, abym przewód dawał darmo — ofuknął Nikosz...
— Zapłacę — potwierdziła Halka...
Nikosz ku drzwiom podszedłszy, wychylił głowę i na swoich huknął. Czekali oni w pobliżu, może innego spodziewając się końca, gdy im kazał światło wziąć i wozu pójść szukać...
Stało się, jak zlecił. Tymczasem udobruchany nieco gospodarz, może napomnieniem o gościnności zawstydzony, jedzenie kazał podać...
Sam stał nieco opodal i znowu o Florjana, o rany jego, o przygodę i rozmowę z królem rozpytywać począł. Wojewodzina powtórzyła mu, co powiedziała wprzódy, rozwodząc się nad tém, jak król sam wielkie miał o rannym staranie.